Małgorzata Borkowska OSB
Maryja zwierciadłem Bożego pokoju i milczenia
Zajmiemy się tu postawą wewnętrzną Maryi w ciągu tych niespełna dwóch dni, które upłynęły od śmierci Chrystusa na krzyżu w Wielki Piątek po południu, do wiadomości o Jego zmartwychwstaniu - w jaki sposób została Jej ta wiadomość udzielona, nie jest tu istotne - w Niedzielę Wielkanocną. By to rozważyć, musimy zrobić dwa założenia. Po pierwsze, że rację ma prastara tradycja, twierdząca, iż w tym krótkim a kluczowym okresie Maryja była jedyną, która nie zachwiała się i zachowała wiarę w Chrystusa nie naruszoną: cała wiara Kościoła istniała wówczas w Niej jednej[1]. Tradycja interpretuje bowiem w tym duchu charakterystyczny brak wzmianki o Niej wśród niewiast idących w poranek wielkanocny do grobu, w czym dostrzega dowód, że Maryja jedna wiedziała, iż nie szuka się żywego między umarłymi (por. Łk 24, 5). Nadto wskazuje na zapowiedzi zmartwychwstania, tak w Starym Testamencie, jak i w nauczaniu Jezusa obecnie, i utrzymuje, że właśnie Maryja uformowana była do tego, by im wierzyć. Po drugie zaś przypomnijmy, że w myśl zasady wyjaśniania Pisma świętego Pismem świętym, mamy prawo sięgać do wszelkich tekstów biblijnych, tak Starego, jak i Nowego Testamentu, które by mogły na tę sprawę rzucić światło; jest to w tym wypadku tym bardziej konieczne, że Ewangeliści notują fakt obecności Maryi pod krzyżem, a potem dopiero podczas Pięćdziesiątnicy w Wieczerniku, a o tych zaś dniach, które nas tu obchodzą, nie wspominają zupełnie.
W Wielki Piątek stało się to, co się mogło stać najgorszego. Maryja oglądała na własne oczy agonię storturowanego Syna, potem trzymała w rękach i złożyła do grobu Jego martwe ciało, martwe bez żadnej wątpliwości. Tym samym była świadkiem, jak arcykapłani kultu Boga Jedynego wyśmiali Bożego Pomazańca, i jak oczekiwanego Mesjasza odrzucił lud oczekujący. Większa klęska, większe załamanie się wszystkiego, co święte i co od wieków stanowiło o wartości życia Izraela, po prostu nie było możliwe. To już było dno. Otóż załamanie się ludzkich planów i nadziei rodzi zawsze skargę, skierowaną do Boga: Dlaczego? Człowiek, znając swoje ograniczone możliwości, liczy odruchowo na pomoc Wszechmogącego, i jeśli czuje się zawiedziony, robi Mu wyrzuty. Są ludy, u których tzw. skarga modlitewna jest osobną i bardzo obficie poświadczoną formą literacką. Przez myśli zbolałego człowieka przelatują obrazy doznanego nieszczęścia, falami powraca gorycz, myśl tłucze się bez wyjścia jakby o ściany więzienia. Oczywiście Maryja karmiona była od dziecka tekstami biblijnymi; więcej, żyła wciąż jeszcze w świecie biblijnym, który my dzisiaj musimy z trudem przywoływać przez znajomość historii, sztukowaną nieraz z mniejszym lub większym powodzeniem przez wyobraźnię. I jeszcze więcej: pełna była Ducha Świętego, który natchnął proroków - musiała więc odruchowo, z natury rzeczy, wyrażać to, co czuła, przy pomocy tekstów biblijnych. W tym wypadku zaś, zwłaszcza tego z nich, w którym opłakuje się klęskę totalną, jaką w swoim czasie wydawało się uprowadzenie Izraela do niewoli babilońskiej: Lamentacji Jeremiasza. Prawda, nawet ta klęska nie równała się tragedii Wielkiego Piątku. Ale przynajmniej dostarczała dla niej środków wyrazu; później przez wiele wieków w liturgii Kościoła to właśnie Lamentacje były czytane lub śpiewane podczas Triduum Sacrum, aż póki ich nie zastąpiono podczas ostatniej reformy liturgicznej lekturą mniej poetycką i pozbawioną ładunku bólu, a za to o ścisłej teologicznej treści: Listem do Hebrajczyków.
Jedną z niewielu rzeczy, jakie Ewangelia mówi nam o Maryi wyraźnie i z wielkim naciskiem, jest to, że miała ona zwyczaj rozważać w swym sercu, wspominać i kontemplować to wszystko, czego się dowiedziała i czego była świadkiem (por. Łk 1, 29; 2, 19. 51). Do Niej ze szczególną słusznością stosował się werset: Stale je wspomina, rozważa we mnie dusza (Lm 3, 20). I oto z jednej strony jest Boża zapowiedź: Będzie On wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego [...] i będzie panował nad domem Jakuba na wieki (Łk 1, 32. 33); z drugiej zaś prawdą jest, że opuściło córę Syjonu całe jej dostojeństwo [...], że Jerozolima ciężko zgrzeszyła, stąd budzi odrazę [...], że zesłał Pan ogień z wysokości, kazał mu wejść w moje kości [...], że Pan stał się podobny do wroga, starł Izraela [...], że swym ołtarzem pogardził, pozbawił czci świątynię [...], sprowadził mnie z drogi i zmiażdżył, porzucił mnie w nędzy (Lm 1, 6. 8. 13; 2, 5. 7; 3, 11). To pierwsze zostało Jej powiedziane przez anioła; teraz to drugie ogląda na własne oczy. Nie może znaleźć ucieczki w domyśle, że zwiastowanie było przywidzeniem: Ona przecież wie najlepiej, że Syn począł się w Niej zgodnie z zapowiedzią, bez udziału męża. Ona jedna absolutnie nie może zaprzeczyć prawdzie zwiastowania. Jest więc rozdarta między dwiema prawdami: między godnością Syna Najwyższego a tragedią Wielkiego Piątku. To Syn Najwyższego został zaliczony do budzących odrazę, starty na proch, pozbawiony czci, porzucony w nędzy śmierci. A Ojciec milczy. Ale w takim razie to wielkopiątkowe milczenie nie może być ostatnim słowem Ojca.
Właściwie już całe poprzednie życie Maryi przebiegało pod znakiem milczenia Ojca. Otrzymała od Niego Słowo Wcielone - i bardzo niewiele zwykłych słów. Tyle tylko, ile koniecznie było potrzeba. Zwiastowanie, kilka natchnionych zdań Elżbiety i Symeona, potem kilka wskazówek od Syna, do których zrozumienia dorastała w trudzie stałego rozważania. I kilka cudownych zdarzeń na początku. A poza tym były całe lata milczenia, kiedy Niewidzialny był naprawdę zupełnie niewidzialny i kiedy cierpliwość ludzka mogłaby się zniechęcić, a w Niej przeciwnie: cierpliwość rosła i umacniała się. Milczenie Ojca jest milczeniem Tego, który na końcu wywyższa pokornych (Łk 1, 52). To wiedziała od początku. I nic dziwnego, że i sama w Ewangeliach prawie przez cały czas milczy. Jest ogarnięta Bożym milczeniem i składa mu hołd naśladowania.
Prawdopodobnie rzeczywiście niewiele mówiła. Co Jej właściwie pozostawało do powiedzenia? Jeśli można powiedzieć obrazowo, że jak artysta wyraża siebie w dziele, tak w pewnym sensie matka wyraża w dziecku siebie, skoro daje mu całą psychofizyczną substancję, a także pierwsze skojarzenia i postawy - to w tym sensie (i tylko w tym przenośnym sensie oczywiście) Maryja miała niesłychany przywilej wypowiedzieć się we wcielonym Słowie Bożym; nic dziwnego, że i Ona mówi niewiele więcej, jak niewiele więcej powiedział do Niej sam Bóg.
Teraz jednak mogłaby mówić w imieniu Syna, swoim i ludzkości:
Jam człowiek, co zaznał boleści
pod rózgą Jego gniewu;
On mnie prowadził, iść kazał
w ciemnościach, a nie w świetle;
przeciwko mnie jednemu
cały dzień zwracał swą rękę (Lm 3, 1).
Wolno jednak domyślać się, że w tej księdze biblijnej, która jest jednym wielkim krzykiem bólu, Maryja znajdowała przede wszystkim te przejmujące strofy rozdziału trzeciego, które liturgia niegdyś wyznaczała na Wielką Sobotę: głos kogoś, kto nie negując bólu, nie usiłując go znieczulić ani oswoić, na samym jego dnie odnalazł nadzieję:
Nie wyczerpała się litość Pana,
Miłość nie zgasła.
Odnawia się ona co rano,
ogromna twa wierność.
Działem mym Pan - mówi dusza moja,
dlatego czekam na Niego.
Dobry jest Pan dla ufnych,
dla duszy, która Go szuka.
Dobrze jest czekać w milczeniu
ratunku od Pana.
Dobrze dla męża, gdy dźwiga
jarzmo w swojej młodości.
Niech siedzi samotny w milczeniu,
gdy On na niego je włożył.
Niech usta pogrąży w prochu:
a może jest jeszcze nadzieja?
Bijącemu niech nastawi policzek,
niechaj nasyci się hańbą (Lm 3, 22-30).
To wszystko stało się dopiero co, słowo w słowo. Syn nadstawił bijącemu policzek, usta pogrążył w prochu, nasycił się hańbą. I w otchłani swego unicestwienia czeka w milczeniu ratunku od Ojca. Milczenie Syna jest odpowiedzią na milczenie Ojca, jedno zaś i drugie jest niewyobrażalną pełnią Ich porozumienia, które nie potrzebuje słów. Maryja jako jedyna z ludzi ma ten przywilej, że obserwuje i wielbi to porozumienie w chwili, w której ono jest dla wszystkich innych nieczytelne. Sama więc także milczy, będąc jakby cieniem Ich milczenia, a na swój ludzki sposób także jego uczestniczką.
Z naszej ludzkiej perspektywy niezmącony pokój Boga wydaje się czasami nieczułością, obojętnością: padały już takie zarzuty, choćby w Wielkiej Improwizacji. W najlepszym zaś razie jest otwartym dla nas domem Ojca, który czeka, aby zaleczyć nasze rany; dobrze, że jest taki dom gdzieś na końcu drogi... ale nam teraz mimo wszystko najrealniejszą rzeczą wydaje się sama ta droga z jej dramatem raczej, niż dom na jej końcu; po prostu dlatego, że drogi i dramatu doświadczamy, można by nawet powiedzieć: doświadczamy na własnej skórze, w dom zaś możemy na razie „tylko" wierzyć. Dawno wiadomo, że nie tak widzi człowiek, jak widzi Bóg (1 Sm 16, 7). Ale Maryja w tych najważniejszych dniach patrzy na wszystko niejako z obu perspektyw: z ludzkiej, bo postrzega i cierpi jak człowiek, ale także i z boskiej, gdyż będąc świadoma owego milczącego porozumienia Ojca i Syna, wie, że jest to dialog właśnie, i to dialog miłości - nie pustka i obojętność.
A jeśli jest to dialog miłości, to przecież miłość Ojca i Syna jest także Osobą. Okazuje się więc, że wielkosobotnie milczenia Ojca i Syna jest teofanią: jest tym właśnie sposobem, w jaki w tym momencie dziejów zbawienia objawia się Duch Święty. Działem mym Pan - mówi dusza Syna - dlatego czekam na Niego. Działem mym Pan - powtarza za Nim dusza Maryi, milczącej w noc wielkosobotnią: odnawia się co rano ogromna twa wierność.
Pobożność naszych przodków lubiła towarzyszyć Maryi w czasie męki Syna, być z Nią pod krzyżem, wyobrażać sobie Jej ewentualne słowa. Robiono to lepiej lub gorzej. Możne jednym z najpiękniejszych tekstów, jakie z tej pobożności powstały, są średniowieczne „Żale Maryi pod krzyżem", które wkładają w Jej usta takie słowa:
Synku, bych cię nisko miała,
nieco bych cię wspomagała.
Głowa twoja krzywo zwisa, toć bych ją podparła;
krew po tobie spływa, toć bych ją otarła;
picia wołasz, picia bych ci dała -
ale nie lza dosiąc twego świętego ciała.
Ten tekst prawdopodobnie stworzyła kobieta, gdyż jest owocem postawy psychicznej kogoś, kto nawet w największym cierpieniu potrafi znaleźć dla siebie jakieś choćby małe zadanie praktyczne do spełnienia, i to zadanie skierowane ku dobru drugiego, ku uldze. Otóż pod krzyżem było coś jeszcze do spełnienia; jeśli nie przez aktywną pomoc w cierpieniu, to przynajmniej przez współczującą obecność. Było może coś jeszcze (w szerokim sensie tego słowa) do powiedzenia. Także i Syn z krzyża wołał do Ojca, a całą dostrzegalną po ludzku odpowiedzią Ojca była właśnie miłująca obecność kilkorga wiernych ludzi. Po pogrzebie Chrystusa jednak, gdy Syn już zamilkł, także i Tej, która poprzednio miała jakiś dostępny dla ludzkiej miary udział w tym dialogu, pozostawało tylko milczenie. Ale nie było to milczenie kogoś, kto po prostu nie ma nic do powiedzenia, ani nawet kogoś, kto ma do powiedzenia zbyt wiele, żeby to w słowach pomieścić; to było milczenie kogoś postawionego na samym progu Rzeczywistości, w której jest tylko jedno Słowo; i kogoś kto to Słowo Ojca adoruje w ciszy. Maryja zachowała pokój Ojca, bo rzeczywiście poznała Go jako Ojca swojego Syna.
* Tekst opublikowany w: "Salvatoris Mater" 1(1999) nr 4, s. 64-69.
[1] Por. J. LECLERCQ OSB, Regards monastiques sur le Christ au Moyen Age, Paris 1993, 51; Y. CONGAR OP, Incidences ecclèsiologiques d'un thème de dèvotion mariale, „Mélanges de Science Religieuse" 7(1950), 277-291.