MODLlTWA PIELGRZYMA

Oddaję Ci, Matko Boża Licheńska, moje radości i troski,
spotkania i rozmowy, pragnienia i uczynki.
Moje prace łączę z Twoimi pracami w Nazarecie, cierpienia i upokorzenia z Twoim trwaniem pod krzyżem Jezusa na Kalwarii.
Matko Boża, Patronko pątników,
niosąca pomoc św. Elżbiecie, pielgrzymująca z rodziną do Jerozolimy, broń mnie od zasadzek złego ducha, strzeż mnie w drodze i szczęśliwie doprowadź do celu. Bądź przewodniczką na wszystkich drogach mojego życia, ucz mnie wypełniać wolę Ojca, pogłębiać więź z Jezusem, odczytywać natchnienia Ducha Świętego.
A kiedy przyjdzie kres mojego
ziemskiego pielgrzymowania, bądź przy mnie
i zaprowadź bezpiecznie do Niebieskiej Ojczyzny. Amen.

 

 

Idźmy z Maryją

Każdy z nas ma własną i niepowtarzalną drogę do Boga. Ty także. Nikt ci nie może nakazać, którędy masz iść. Nie może cię zmusić, abyś szedł razem z nim. Nie znajdziesz szczęścia na cudzej drodze. Nawet jeśli jest ona podziwiana przez cały świat. Ty masz swoją własną drogę. Jedyną. Tylko na niej spotkasz szczęście. A zatem ruszaj, uczyń pierwszy krok i zakosztuj radości wędrowania.
   Przybliża się do ciebie Maryja, Ta, która szła drogą pięknego życia z Bogiem i chce zachęcić cię, byś razem z Nią pielgrzymował do nieba. Ona chce, abyś Ją spotkał i przyjął do swojego serca. Abyś w Jej obecności odkrywał twoją drogę życia – maryjną drogę. Wierz mi, wtedy wszystko zmienia się w życiu na lepsze. Wtedy dzień zaczyna się radośnie, a z wieczorem nadchodzi nadzieja jutra. Wtedy drugi człowiek przestaje być wrogiem, a staje się bratem. Wtedy cierpienie mniej boli, a praca uskrzydla. Wtedy nawet upadek pomnaża wolę powstania, by iść dalej. Do celu.

Uwierzyłem

   Każdy krok był bardzo trudny, bolesny. To nie z powodu drogi, choć – to prawda – była wyboista i kręta. Przyczyny należało szukać zupełnie gdzie indziej. Trudno ją było odkryć.
   Pewnego dnia wydarzyło się jednak coś niezwykłego. To była chwila spotkania z Maryją. Spotkałem Ją w drodze do Ain-Karim, gdy spieszyła do swojej krewnej Elżbiety. Ewangelista Łukasz skrzętnie zanotował, że szła „z pośpiechem” (Łk 1, 39).

   Przybliżyłem się do Niej. Usłyszałem bicie Jej serca. Wtedy zrozumiałem Jej pośpiech. To nie dlatego, że była już spóźniona, albo chciała zdążyć przed zmrokiem. Szła z pośpiechem, biegła przez góry, ponieważ uwierzyła, że spełniły się słowa powiedziane Jej od Pana. Uwierzyła!
   Jej promienne oblicze mówiło o Kimś Innym. Nie sposób było patrzeć na Nią i nie dostrzec, że jest Ktoś, na kogo Ona kieruje mój wzrok.
   Dotychczas uważałem się za człowieka wierzącego. Chodziłem do kościoła w niedzielę, odmawiałem pacierz rano i wieczorem, dbałem o religijną formację, jeździłem „na spotkania z papieżem” i pielgrzymowałem do wielu maryjnych sanktuariów. Byłem postrzegany przez innych jako człowiek dobry, życzliwy, pomagający potrzebującym. A zatem? Czegoś mi jeszcze brakowało? Tak. Nie żyłem wyłącznie dla Niego. Wiele – jeśli nie wszystko – czyniłem dla siebie: aby czuć się porządny, zrealizowany, wierny zasadom, aby zdobyć szacunek i uznanie innych. W tym wszystkim wykazywałem wielką gorliwość. Ktoś patrzący z boku mógłby powiedzieć – jaki porządny katolik! Takich nam potrzeba!
   Maryja zburzyła to wszystko. W drodze do Elżbiety powtarzała – jak radosny refren życia – wypowiedziane wcześniej słowa: Oto Ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według twego słowa (Łk 1,38). Czyja? Nie, wcale się nie przesłyszałem. Służebnica PANA. Tego Pana, w którego wierzę i ja. Ale czy jestem Jego sługą? Patrząc na moją postawę, trzeba raczej powiedzieć – jestem swoim sługą. Wpatrzony w siebie, dbający o swoje sprawy, zapomniałem, że On jest Panem i dla Niego należy żyć.
   Jeden z wielkich ludzi początku ubiegłego stulecia, Karol de Foucauld, zanotował w swoim dzienniku: „Gdy tylko uwierzyłem, że jest Bóg, zrozumiałem natychmiast, że nie mogę zrobić inaczej, jak tylko żyć wyłącznie dla Niego”.
   Jakże piękne jest to słowo „natychmiast”. Spotkawszy miłującego Boga nie można powiedzieć „potem”, „za chwilę”. Jedyną właściwą odpowiedzią jest właśnie „natychmiast” i równocześnie: „Oto jestem, Panie, Twój sługa”. Właśnie tak odpowiedziała Maryja. Owocem Jej dyspozycyjności był ów „pośpiech” w drodze do Elżbiety, i do mnie też...
   Nagle zauważyłem, że Jej droga jest także moją. Wiedziałem, że muszę teraz iść zgodnie z rytmem Jej kroków. Razem z Nią, też z pośpiechem.
   A zatem? Cóż, wstaję rano i idę codzienną drogą, boleśnie stawiając kroki. Wiem jednak dlaczego! A raczej: dla Kogo. Odkryłem, że dla Niego warto podejmować najtrudniejszą życiową wędrówkę...

Trzeba powstać

   Czasami wydaje mi się niemożliwe, aby powstać. Przygnieciony ciężarem dnia, jego trosk i problemów, zniewolony grzechem, czuję, jak wkrada się do serca pokusa rezygnacji z wysiłku powstania. Po co? Przecież i tak się nie uda, nie warto marnować energii, skończy się tylko na próbie. Nie uda się. W ten sposób pozostaję osaczony przez zło i lękam się uczynić cokolwiek, aby to zmienić.
   Nie można jednak iść drogą Chrystusa, jeśli najpierw nie zrzuci się z siebie ciężaru grzechu, powstawszy do nowego życia. Co więcej, moim codziennym zadaniem jest powstawać, zaczynać od nowa, nie zniechęcając się ani trudnościami, ani niepowodzeniami. Skąd czerpać moc? Nie mogę zapomnieć, że moją mocą jest sam Chrystus, Jego śmierć i zmartwychwstanie. W tę niepojętą tajemnicę zostałem „zanurzony” przez sakrament chrztu świętego. Przypomina mi o tym św. Paweł: Zatem przez chrzest zanurzający nas w śmierć zostaliśmy razem z Nim pogrzebani po to, abyśmy i my wkroczyli w nowe życie – jak Chrystus powstał z martwych dzięki chwale Ojca (Rz 6, 4).
   Tyle spraw wydaje mi się potrzebnych i koniecznych na drodze życia, a równocześnie czuję, że to one właśnie mnie przygniatają, nie pozwalają powstać. Na drodze Chrystusa nie można wlec tego wszystkiego za sobą. Trzeba wszystko zostawić, jak ów ewangeliczny ślepiec, który porzuca płaszcz, czyli całe swoje zabezpieczenie przed zimnem nocy, i biegnie za Jezusem, błagając o uzdrowienie. Oto znak bezwzględnego zaufania Bogu.
   Zastanowię się chwilę. Cóż takiego muszę porzucić? Małoduszność w służeniu Bogu, bylejakość w realizacji Ewangelii, kompromisy przy wyborze między dobrem a złem... I pewnie jeszcze wiele innych „ciężarów”.
   Patrzę na Maryję. W czasie zwiastowania doświadczyła spotkania z Bogiem, któremu wyraziła całkowite zaufanie, mówiąc: „Oto ja służebnica Pańska”. Zaraz potem, jak pisze św. Łukasz, poszła w stronę Judei, do domu Elżbiety i Zachariasza. Niezwykle interesujące jest słowo, którego użył Ewangelista, opisując odejście Maryi. Jest to czasownik „powstać”, „poruszyć się”, który pojawia się także w innych okolicznościach, a mianowicie przy opisie zmartwychwstania Jezusa lub działań materialnych, związanych z wysiłkiem duchowym. To jedno słowo odsłania mi tajemnicę „powstania” Maryi. Powstaje, aby spieszyć drogą ku bliźnim, niosąc im Jezusa, ponieważ doświadczyła już w sobie mocy zmartwychwstania Chrystusa i łaski nowego życia. Jest „nowym stworzeniem”, całkowicie przeniknięta Bożą łaską i „zanurzona” w Jezusie, który dla Niej okazał się Zbawicielem już w chwili Niepokalanego Poczęcia. Jeżeli więc ktoś pozostaje w Chrystusie, jest nowym stworzeniem – zapewnia św. Paweł (2 Kor 5, 17).
   Maryja „wstaje”, aby iść w stronę potrzebujących. Każdy „nowy człowiek” jest zawsze w drodze ku innym, aby nieść pomoc. Nie można inaczej. Nowość życia chrześcijanina ujawnia się w jego miłości, bezinteresownej służbie innym. To właśnie fascynuje tych, którzy patrzą na chrześcijan. Zachęca ich też, by pójść w ich ślady, „powstać” i rozpocząć nowe życie – z Jezusem.
   „Powstając”, czuję, że jest ktoś, kto mnie podnosi. Tak, w ten sposób dokonuje się przejście ze starego życia – życia w śmierci, do nowego – w łasce i w miłości. Podnosi mnie moc Chrystusa Odkupiciela.
   Obok mnie jest Maryja, Matka zatroskana o moje nowe życie. Jej obecność dodaje odwagi, pomaga pokonać wątpliwości, zachęca. Jej Serce po macierzyńsku odczuwa mój niepokój i lęk, dlatego przybliża się jeszcze bardziej, abym odczuł Jej miłość i dostrzegł w Niej wielkie dzieła Boże, zbawczą moc, która uchroniła Ją od wszelkiego grzechu. Piękna Pani zachwyca Bożą miłością, która w Niej odbija się jak w zwierciadle. Ta miłość porywa, podnosi i niesie jak na skrzydłach wiatru ku Bogu obecnemu w ludziach potrzebujących pomocy.
   Trzeba powstać. Już nadszedł czas. Przede mną droga. Na pewno spotkam na niej i takich, którym będę mógł pomóc wstać. Razem pójdziemy w stronę Boga.
   Pamiętasz słowa św. Jana Pawła II? „Kimkolwiek jesteś, jakakolwiek jest sytuacja, w której żyjesz, Bóg cię kocha. Kocha miłością pełną".
   Wiem. Dziękuję Ci, Boże

ks. Janusz Kumala MIC

Kontakt

Telefon: (48) 63 270 77 20
Email: mater@marianie.pl 
WWW: http://maryja.pl/

nr konta:
Bank Pocztowy S.A. o/Konin
85 1320 1449 2762 9475 2000 0001

      

       logo 777bialeeee

 

 

               Polityka prywatności

Dane adresowe

Centrum Formacji Maryjnej
„Salvatoris Mater”
ul. Klasztorna 4
62-563 Licheń Stary